W Wielką Sobotę, korzystając z ładnej pogody i mojej obecości w górach, postanowięłem wybrać się na Jaworzyne Krynicką. Już przy wjeździe do Krynicy domyślałem się że będzie sporo śniegu. Niektórzy turyści, a w szczególności na warszawskich blachach, chyba zapomnieli, że w górach w kwietni jeszcze śnieg jest i może go dopadać, i wybrali się na letnich oponach, blokujac w ten sposób drogę. Dzięki nim spędziłem 60 minut w rodzinnej atmosferze w samochodzie 8 km przed Krynicą.
To był tylko krótki wstęp. wycieczkę zaczołem z hotelu nieopodal Złockie, wyposażony w kije i raki. Skorzystałem ze szlaku zielonego, najkrótszego. Do momentu wejścia w las, trasa było pokryta cienką warstwą nawianego śniegu, ale im wyżej im głębiej w las tego śniegu przybywało. średni było go 50cm, ale przy ostatnim podejściu na Jaworzynę bylo go nawet do 80cm. Była to pierwsza trasa zimowa, na której nie zgubiłem szlaku. Trasa przetarta nie była, co tylko utrudniało wejście i wymagało więcej wysiłku, ale pogoda i zimowy pejzaż w zupełnosci rekompensował zmęczenie. Wraz ze mną szedł mój siostrzeniec, więc jemu bez plecaka pozwoliłem przecierać szlak. Na szczyt dotarliśmy w 2h20', czyli tyle ile pokazywały wskazówki, natomiast ja mają w świadomości warunki śniegowe założyłem 3h.
Na szczycie śniegu po uda koło 80cm, turystów na nartach nawet sporo, natomiat pieszych 0. Bylismy jedyni. Po zjedzieniu zupki na szczycie i ogrzaniu się trochę ruszylismy w drogę powrotną.
Po śniegu w dół się schodzi fantastycznie. Nie obciąża tak kolan, i można się trochę poślizgać. Zeszliśmy w czasie 1h20'.
Wycieczka się udała. Kolejny szczyt zaliczony.
Skomentuj