skrzyżowanie w lesie. Kondycyjnie w sumie mam już dość i mógłbym wracać do bazy. Rower już dawno powiedział "dalej nie jadę" :) ale co tam. Jest ciemno i zimo, trzeba pedałować
w sumie bez kłopotów... trochę dookoła, ale ostatnia rzecz której mi trzeba to błąkanie się po lesie. Trochę wspinaczki i punkt zaliczony. Teraz zacznie się zabawa :)
Szukamy śmiesznego wodnego rogalika w ciemnym górzystym lesie... W sumie idzie łatwiej niż mogłoby się wydawać, przy okazji udaje się znaleźć nieistniejący na mapie most, więc oszczędzone kilkanaście minut w drodze na następny punkt. Jest już zupełnie ciemno huhuhuhuh....
noooooo w końcu coś ciekawego :) Mogiła na szczycie góry, która wydaje się składać z samej glinki. Od połowy podejścia porzucam rower i idę piechotką. Droga i ścieżka praktycznie nie istnieją, więc aby na szczyt a potem na azymut...Idzie nadspodziewanie dobrze, punkt w kieszeni i wracamy na dół. nie wiem czy nie byłoby szybciej pieszo :)
niby blisko, ale daleko.... Jadę dookoła, bo warunki w lesie są co najmniej trudne. Siły brak, droga rozmoknięta, końcówkę kręcę już na młynku. Dąb znaleziony.... widzę też, że na następny punkt trzeba jechać na okrętkę, bo najprostsza droga wygląda jak wybieg dla dzików.... co zrobić. Żeby nie było za nudno, pojawia się mgłaaaaaa
Wjazd na 210 metrów npm po 70km w błocie? Czemu nie :) Po drodze zastanawiam się, co ja tu właściwie robię. Jadę całą pętlę sam, prąd dawno się skończył, w lesie mgła jak mleko.... Na koniec spacer do nieistniejącej wieży widokowej po nieistniejących schodach i w głowie zaczyna już majaczyć baza... Jeszcze tylko B7 łatwe do namierzenia i kilka kilometrów we mgle... Człowiek to jednak jest głupi :)
że nie ma takiego punktu na trasie? nie wiem jak, nie wiem czemu i nie wiem kiedy, ale ocknąłem się na środku placu w jakimś PGRze. Po drodze chyba był jakiś szlaban i zamknięta brama z tabliczką "Wstęp Wzbroniony"... Właściwie po co tam wlazłem? hmmmm przygoda. Krótka pogaducha z przemiłym stróżem i powrót tą samą drogą (przez zamkniętą bramę i szlaban). Zainwestowałem 25 minut w zapoznanie się z..... no właśnie z czym? Żeby zbytnio się nie dołować zwalam wszystko na mgłę.... Jadymy na B7 bo zimno
droga z PGR znowu na okrętkę, ale mam już zupełnie dość i ciężko przychodzi myślenie nad mądrymi wariantami. Mgła gęsta jak mleko, zimno, ciemno ... dawać ten punkt i do bazy. Szybko okazuje się, że nie będzie tak łatwo. Droga narysowana na mapie kończy się na jakimś podwórzu pełnym błota po kolana. Dalej jest tylko gorzej - glina i wspinaczka pod górę, pod którą trudno byłoby iść bez roweru. Po co ciągnę go ze sobą... w sumie nie wiem? Po drodze spotykam zjeżdżających z góry zawodników. Pierwsi napotkani na całej pętli - to jednak nie jest jakiś zły sen :) Punkt w końcu zdobyty. Od tego momentu jadę bez przerzutek i bez hamulców.... czemu? a czemu nie?
koniec. Końcówka słaba - jazda we mgle w środku nocy DK6 .... kiepski pomysł, ale tak jest najbliżej. nie daję się rozjechać i docieram do bazy. Okazuje się, że nie jest tak źle - gdyby nie przygoda w PGR wylądowałbym na podium.... ale nie dla nagród tu jesteśmy :)
Na mecie to samo uczucie co zawsze - jednak to zrobiłem... mimo emeryckiego wieku, żadnej kondycji, słabego rumak i dramatycznej pogody .....komplet punktów. Kiełbaska i lecę do domciu :)
Skomentuj