Historia pewnej wędrówki. Z pewnością wszystkie doświadczenia i sytuacje, w których się znalazłem podczas wcześniejszych podróży pomogły mi zdecydować się na tę wyprawę. Wiele znajomych namawia mnie na wspólne wycieczki, jednak wybieram samotne wojaże. Po co?
Po to, aby przeżyć to coś czego nie przeżyłbym mając u boku kompanów podróży. Z drugiej strony powtarzam sobie, że to ostatnia samotna podróż, lecz po miesiącu znowu brakuje mi tego spokoju umysłu i chwili na refleksję.
Większość z nas na co dzień otacza się dużą ilością ludzi i nie wyobraża sobie wyjazdu w odległe, nieznane miejsce bez towarzystwa i wsparcia bliskiej osoby. Mimo to doznania podczas samotnej wyprawy i sytuacje, które losowo się przytrafiają, prowadzą do najlepszych wspomnień w życiu i kształtują osobowość. Będąc w pojedynkę, jestem niezależny i odpowiedzialny za własną historię. Mogę wylądować w 30-milionowym Pekinie bez planów na wieczór, wysiąść z autobusu w Armenii po środku lasu, bez telefonu, pieniędzy, jedzenia, z samym tylko paszportem, czekać na odpływ w jaskini odciętej od lądu w Omanie, płakać na krawężniku kilka tysięcy kilometrów od domu, porywać się na inne szalone spontaniczne rzeczy, nocować u przypadkowo poznanych na ulicy osób, a potem zapuszczać się z nimi w góry, odwiedzać ludzi, których poznałem podczas poprzednich podróży, w ich rodzinnych miastach.
Historii, wspomnień i nowych przyjaźni z każdą wyprawą jest coraz więcej, a wszystko to doprowadziło mnie do miejsca w którym chciałem doświadczyć czegoś więcej...
Były momenty w życiu kiedy budząc się rano, musiałem zastanowić się przez chwilę w jakim kraju obecnie jestem. Więc chodziła mi po głowie myśl… jak by tak polecieć gdzieś, nie mając pojęcia, w jakim kraju się znajduję. Tak stworzyłem kolejny projekt podróżniczy:
Wszystko było dokładnie zaplanowane, wszedłem na stronę przewoźnika, otworzyłem listę dostępnych połączeń lotniczych z Warszawą. Pojawiło się około 50 miast. Zacząłem przeglądać miasta:
-Laranka ...znam,
-Nicea...znam,
-Split ...byłem,
-Kutaisi...byłem,
-Porto ...byłem,
-Glasgow...znam,
-Växjö ...nie znam, ale brzmi jak Skandynawia,
-Lamezia Terme ... nie znam, nie mam pojęcia, gdzie się znajduje. Kupiłem bilety w obie strony, na bilecie nie było nazwy państwa, nie było też go na tablicy odlotów. Żeby uniknąć jakichkolwiek źródeł informacji w trakcie lotu założyłem słuchawki i puściłem muzykę.
Ciężko opisać uczucia towarzyszące mi podczas lotu. Strach i niepewność, a z drugiej strony podekscytowanie i chęć przeżycia czegoś niepowtarzalnego. Byłem pewny, że sobie poradzę i że nie skończę zapłakany na krawężniku. Miałem ze sobą kilka cieplejszych ciuchów, okulary do pływania, kanapki i kilka podstawowych rzeczy. Na miejscu byłem o 22:15. Było około 25 stopni, co mnie ucieszyło. Co teraz? Gdzie teraz?
Udało mi się przebrnąć przez teren lotniska i dopiero na parkingu mimo dołożonych starań zauważyłem „I” na rejestracji zaparkowanego auta. Witaj Italio! Na szczęście Włochy są bardzo zróżnicowane. Wciąż jednak nie wiedziałem w jakiej części kraju się znajduję, gdzie będe dzis nocował i w którą stronę dalej.
Szczęśliwie w ciągu 40 minut dotarłem do niewielkiego miasta, po którym niepewnie włóczyłem się przez jakiś czas. W końcu, o 2:00 w nocy dotarłem do morza śródziemnego i pobliskiego campingu. Mogłem tam skorzystać z prysznica i zdrzemnąć się do wschodu słońca.
Dalej ruszyłem na północ, gdzie trafiłem na opuszczony hotel, wszedłem do środka z tyłu tarasu, przez małą, wybitą szybkę. Następnie zwiedzałem okolice i jadłem to, co natura miała pod ręką. Dwie kolejne noce spędziłem we wspomnianym hotelu, gdzie noce przyprawiały mnie o dreszcze. Ciągle były tam kluczyki, więc mogłem bezpiecznie zamknąć się w środku pokoju.
Trafiłem jeszcze na kilka innych miejsc, poznałem również uchodźców, którzy opowiedzieli mi o przeprawie przez pustynię z Nigerii do Libii, a następnie na łódkach do Włoch. Zupełnie inaczej słucha się historii opowiedzianej od osoby, która na własnej skórze doświadczyła walki o życie, niż informacji podanych w masowych źródłach. Kolejne dni spędziłem w rejonach Ricadi i Tropei, gdzie mogłem cieszyć się słońcem i pięknymi plażami.
Szczęśliwy, pełen emocji i wrażeń wróciłem po 5 dniach do Polski. Taki sposób podróżowania, pozwala dużo bardziej docenić ludzi, każdą drobną pomoc od nieznajomego, życie, „luksus” domu, własne łóżko, czy nawet dostęp do bieżącej wody. Warto chociaż przez chwilę pobyć w gorszych warunkach i stworzyć w głowie niepowtarzalne wspomnienia, które tworzą to, kim jesteśmy.
Dla mnie podróżowanie to nie czas na odpoczynek, to czas po którym wracam do domu i wtedy dopiero potrzebuję odpoczynku....
Pozdrawiam,
Michał Wawrzyniak