Relacja Darka
Formalnie sezon browersowy został zakończony. Licznik kilometrów się zatrzymał, pokazując bezlitośnie, że król jest tylko jeden. Walka zakończyła się praktycznie w momencie, kiedy poza niezawodnym zwycięzcą, nie było ani jednego Browersa, który nie opuścił chociaż jednej jazdy. Mając doświadczenie z tego roku, można pokusić się przypuszczeniem, że w następnym roku w takim momencie pozostali rowerzyści przestaną w ogóle jeździć i na zbiórki będzie przybywał sam dominator. Jedyna nadzieja, że nie dla samej rywalizacji zbieramy się co tydzień we wtorek. Tę nadzieję wzbudza garstka dzielnych Browersów, który nawet po zatrzymaniu licznika, mimo trudnej pogody i wcześnie zapadającej ciemności, dalej mają chęć na wtorkowe rajdy. W ten wtorek byli to: Andre i Darek. Zapowiadał się też Krys, ale ostatecznie nie przybył. Reszta wymiękła.
Zanim wyruszyliśmy, zrobiło się ciemno. Nie dało się zrobić zdjęcia. Było zimno: ok. 4,6 st. C. Postanowiliśmy pojechać do Kazimierza na gorący napój, bo tylko tam można jechać w takich warunkach. Andre gdzieś zapodział długie kolarskie rękawiczki. W dziurawych zamarzłyby mu palce. Pojechaliśmy wiec najpierw do sklepu rowerowego, gdzie zanabył właściwe. Potem przez ulicę Ceglaną i Włostowie pojechaliśmy do ścieżki rowerowej wzdłuż wału wiślanego. Byliśmy dobrze ubrani i zimny wiatr w twarz ziębił tylko twarz. Pod wiatr jechało się trochę ciężko. Darek założył kominiarkę i naciągnął kaptur. Wyglądał jak nurek, ale nie straszne mu było zimno. Silne latarki dobrze oświetlały drogę. Na całej trasie nad Wisłą pustka, ale na wysokości Purchatki wyminęliśmy samotnego dobrze oświetlonego biegacza. Machnęliśmy mu ręką na powitanie i uznanie szacunku za dzielność. Przez Bochotnicę przejechaliśmy szosą. Nawet był spory ruch samochodowy. W Kazimierzu kompletne pustki. Na bulwarze jedna i to dość „naperfumowana” osoba płci żeńskiej, która zauważyła że tarasuje nam drogę po kilku sekundach stania i świecenia jej naszymi lampami w oczy. Na rynku ze dwie przechodzące chyłkiem ciemne postacie. Wielki kontrast z tym miejscem widzianym w weekend sezonu letniego. Knajpa „U Radka” była otwarta, ale w środku żadnych gości. Przyjemnie ciepło i miły ciepły jazzik sączył się z głośników. Trochę dziwnie się rozmawiało wiedząc, że wszystko słyszy nudząca się barmanka. Głupio było obgadywać kolegów. Jednak nie odmówiliśmy sobie tej przyjemności, żeby o każdym z co bardziej aktywnych Browersów nie powiedzieć „ciepłego słówka”. Tak to nas wciągnęło, że zamówiliśmy po drugim naczyniu pysznego gorącego napoju. Żal było wracać, ale już nas języki bolały. Na dworze było jeszcze zimniej, ok. 3,8 st. ale byliśmy rozgrzani i energicznie wyjechaliśmy z miasteczka. Tym razem mieliśmy z wiatrem i można było lekko szybkim tempem jechać obok siebie. Wróciliśmy tą samą trasą przez Włostowice. Mimo że języki nam odpoczęły, a zostało jeszcze kilka osób, o których nie wspomnieliśmy, rozjechaliśmy się do domów bez uroczystego zakończenia rajdu.
Licznik wskazał 34 km.
Skomentuj