Relacja Darka
Na ten rajd browersowy zaproszeni zostali także członkowie zaprzyjaźnionych grup rowerowych: „Minimum Asfaltu” i „Puławskich Rajdów Rowerowych”. Jednak zdecydowana większość tych, którzy zgłosili się na miejsce zbiórki pod fontanną na Placu Chopina, to członkowie Browersów, w tym tacy którzy udzielają się również w tych innych grupach.
Z Browersów przybyli: Krys, Andre, Darek z Mikołajkiem, Kazio, Leon, Karol, Robert i Rysiek. Nie związani z Browersami to: Andrzej z Iloną i Paweł. Szkoda, bo zaproszenie zostało wysłane do przynajmniej jeszcze 20-tu osób.
Pogoda na wycieczkę bardzo dobra. Świeciło słońce i temperatura o godz. 10. około 20 st. C. z tendencją wzrostową. Zaczynając trasę od ul. Wróblewskiego pojechaliśmy w stronę starego mostu nad Wisłą, za którym skręciliśmy w prawo. Niestety jadący pierwszy raz z Browersami Paweł, nie był w stanie dotrzymać przeciętnego dla nas tempa jazdy i na moście został w tyle. Za skrętem, nie widząc go za nami, zwolniliśmy zdecydowanie, aby mógł nas dogonić. Ale nie doczekaliśmy się jego widoku. Za chwilę otrzymaliśmy od niego telefon, że się wycofał.
Wąską asfaltową szosą wzdłuż wału wiślanego pojechaliśmy na północ mijając Łękę, Podmieście i Regów Stary. We wsi Borek zatrzymaliśmy się na mały odpoczynek pod sklepem, aby uzupełnić poziom płynu w organizmie. Potem przez Kamelankę dojechaliśmy do mostu drogowego przez Wisłę w Dęblinie i przejechaliśmy nim na drugą stronę. Bardzo ładny i daleki widok roztaczał się z mostu, szczególnie na północną stronę. Wisła tam rozlewa się szeroko, a na środku widać kilka dużych płaskich piaszczystych wysp. Zaraz za mostem skręciliśmy w lewo w ścieżkę rowerową prowadzącą wałem wiślanym. To jest właśnie przykład, jak powinny być nad Wisłą poprowadzone ścieżki rowerowe. Wierzchem wału, skąd można podziwiać widoki dzikiej i pięknej (chociaż niestety brudnej) rzeki, jaką jest Wisła. Szkoda, że ścieżka rowerowa z Puław do Bochotnicy nie jest tak poprowadzona. Duża strata.
Nasza grupa rozbiła się w tym momencie na dwie części, a może nawet na trzy, bo niektórych zaswędziały nogi i zaczęli ścigać się, kto pierwszy dojedzie do mety na Wyspie Wisła w Stężycy. Myślę, że stracili sporo, bo ominęło ich delektowanie się widokami na najładniejszym odcinku tej naszej wycieczki. Metą okazała się górka w pobliżu plaży nad łachą w ładnym ośrodku odpoczynkowym. Na niskich biegach, bo było stromo, trzeba było się pod górkę wspiąć. Ale dało się wjechać nawet razem z Mikołajkiem na foteliku.
Widok z górki był ładny i z przyjemnością odpoczywaliśmy uzupełniając elektrolity i kalorie. Nie zmęczony Mikołajek robił różne ewolucje na murku, a także trenował wbieganie na szczyt górki z samego dołu.
W drogę powrotną poprowadził nas Rysiek, który bardzo dobrze znał te okolice. Szosą dojechaliśmy do początku Dęblina, po czym skręciliśmy w lewo do stacji kolejowej. Przejechaliśmy przejazdem kolejowym i koło Fortu Mierzwiączka osiedlowymi uliczkami dotarliśmy do szosy Dęblin-Moszczanka. Skręciliśmy w pokrytą nowym asfaltem szosę do Bobrownik. Kiedy tam dojechaliśmy, w sklepie zaopatrzyliśmy się w prowiant na ognisko. Przez most nad Wieprzem, przez Niebrzegów dojechaliśmy w pobliże Łąk Bonowskich. Grupa rozbiła się na dwie części, z których pierwsza wybrała polną drogę na skróty, a druga pojechała w stronę Gołębia. Tylko Leon z tej drugiej grupy, drogą okrężną z pewnym opóźnieniem dojechał do Bonowa. Reszta, czyli Krys, Robert i Andrzej z Iloną pojechali od razu do Puław, bo mieli inne ważne zajęcia. I całe szczęście że Leon dotarł na ognisko, bo w swoich sakwach przewoził kilku osobom prowiant. Jego brak i niepewność co do ich losu w pierwszej chwili mocno zaniepokoiły niektórych, ale na szczęście skończyło się na kilku mocniejszych żołnierskich słowach, które ucichły natychmiast na widok Leona. Na miejscu piknikowym w Bonowie było już kilku nieznajomych, ale podzielili się oni z nami ogniskiem i miejscem przy stołach. Na miejsce dotarli też samochodem Ania, uczestniczka rajdów „Minimum Asfaltu” oraz Paweł, który zgubił nas na rowerze na początku tego rajdu. Przywieźli ze sobą trochę smakołyków, które były fajnym uzupełnieniem do pieczonych przez nas kiełbasek.
Po dłuższym posilaniu się i odpoczynku w tym urokliwym miejscu, szutrówką w stronę Azotów udaliśmy się do Puław.