Miało być płasko, czy też prawie płasko ze względu na przejazd Pradoliną Wieprza i Wysoczyzną Lubartowską. Tymczasem praktycznie cała trasa falowała serwując interwał okraszony dodatkowo upierdliwym wiatrem, wciskającym się pomiędzy szprychy bez względu na obrany kierunek jazdy. Podjazdy może nie były strome z wyjątkiem trzech (największy w miejscowości Dys, tuż po zjeździe w dolinę Ciemięgi i obraniu kierunku na Elizówkę) ale ich częstotliwość znaczna. Trasa prowadziła lokalnymi drogami z wyjątkiem umiarkowanie ruchliwego odcinka szosy wojewódzkiej w okolicach Jeziorzan i pomiędzy Rudnem, a zjazdem na Kamionkę. Wyprawa wiodła po nawierzchniach asfaltowych z wyjątkiem, krótkiego odcinka szerokiego, gruntowego traktu pomiędzy Węgielcami, a Ostrowem. Momentami asfalt pozostawiał wiele do życzenia, szczególnie pomiędzy Bobrownikami, a przejazdem pod S 17. Garbowata, połatana nawierzchnia utrudniała płynną jazdę, trzęsąc niemiłosiernie. Za głównym celem wyprawy czyli przepiękną rezydencją Zamoyskich w Kozłówce trasa zagłębiała się w Lasy Kozłowieckie, prowadząc wyasfaltowanymi, głównie prostymi drogami leśnymi, niedostępnymi dla ruchu samochodowego. Nie brakowało tutaj rowerzystów i piechurów. Po wyjeździe z lasu zaczęło się wszystko co najgorsze. Czyli dalej interwał przy akompaniamencie wzmagającego się wmordewindu plus długie niekończące się proste, od samego szukania horyzontu wzmagające ból w mięśniach poczuciem monotonii. Lublin objechaliśmy komfortowo, naokoło ścieżkami rowerowymi, rzutem na taśmę zahaczając o przepiękną starówkę pełną ludzkiego mrowia. Dla niej i Kozłówki plus może jeszcze urokliwie położonej na skraju skarpy drewnianej świątyni w Zabiance warto było przejechać tę swoistą rowerową Golgotę. Nie sposób pominąć też okoliczności przyrodniczych. Wszak aż po Jerziorzany jechaliśmy w sąsiedztwie meandrującego Wieprza, którego malownicze zakola momentami ocierały się o szosę. Do tego dochodziły liczne stawy i rozległe kompleksy leśne. Gdyby tylko nie ten wiatr