Oto dzień, na który czekałem, by urwać się choć na trochę. Dzień zapowiadał się odrobinę deszczowy, ale mimo wszystko tego deszczu nie było. Na sam początek zaspałem i zamiast wyruszyć z rana, zbierało się południe. Dodatkowe marnowanie czasu w kolejkach sklepowych i złapanie gumy przed wyjazdem z domu jeszcze bardziej opóźniły moją wycieczkę. Dziura, najpewniej z poprzedniego dnia, w miarę sprawnie zakleiłem ją i wyruszyłem żwawym tempem na południe.
W ogóle trasę zaplanowałem wieczorem poprzedniego dnia. Wiedziałem tylko, że chcę zobaczyć Rudawy Janowickie. Nawet nie wiedziałem co mnie tam czeka i ile czasu zajmie mi zdobywanie tamtejszych widokowych "wzgórz" (tam są góry, o czym przekonałem się na miejscu).
Na przystanku, gdzie zwykle zbieramy się do wycieczek, czekali Michał z Markiem. Czekali na ludzi z forum, by udać się przed siebie, jednak nikt nie dojechał, więc wyruszyliśmy we trójkę. Oni nie mieli celu, a ja miałem, więc wyruszyliśmy w jednym kierunku. Zostałem uprzedzony o wolnym tempie. Z początku było ono uciążliwe, jednak później przekonałem się, że warto było jechać tak wolno, bo po kilkudziesięciu kilometrach już odczuwałem pokonany dystans. Gdybym jechał własnym tempem, na pewno już umierałbym w połowie drogi. Jak na złość po kilku kilometrach pękła mi dętka w miejscu, gdzie kleiłem dziurę. Tym razem guma do wyrzucenia, bo pęknięcie na szwie jest zbyt rozległe, żeby cokolwiek temu zaradzić.
Aby uprościć sobie drogę, przejechaliśmy przez Stary Jawor. Dalej typową trasą do Lipy i w Kaczorowie rozstaliśmy się. Ja od razu wypatrzyłem przepiękne widoki, których nie dojrzałem początkowo podczas innej wyprawy, gdy jechaliśmy z Jeleniej Góry (konkretnie wracając z Przełęczy Karkonoskiej). Od razu dojrzałem Cycki Bardotki (nie wiem skąd taka durna nazwa, tylko na Wikipedii znalazłem ją). Sądziłem, że Janowice Wielkie będą oddalone bardziej, ale szybko się w nich znalazłem i całkowicie przypadkiem trafiłem na drogę do Rudawskiego Parku Krajobrazowego. Nawet zrobiłem zdjęcie mapy, która tam była, co odrobinę uratowało mnie, gdy sam nie posiadałem żadnej tak dokładnej. Mapy OpenStreetMap nie są zbyt dokładne i nie zawsze im ufam...
Od razu zboczyłem ze ścieżki rowerowej. Przypadek, ale chciałem zobaczyć gdzie wiedzie szlak, którym wyruszyłem. Wiódł do zamku Bolczów. Niestety była to droga niedostępna dla rowerzystów, dlatego musiałem momentami rower wnosić. Szczęście moje, że nie zawróciłem, bowiem miałem już takie myśli. Dotrwałem jednak i moim oczom ukazała się przepiękna ruina zamku :)
Po zejściu z wzniesienia (nie było mowy o zjeździe), ruszyłem szlakiem rowerowym, zatrzymując się na chwilę przy strumieniu, by odrobinę się ochłodzić. Po dotarciu do Przełęczy Karpnickiej, stwierdziłem, że nie omieszkam spróbować podjazdu na górę, którą widziałem z oddali. Piękny Sokolik :) Zdobyłem go wjeżdżając, a na zakrętach wprowadzając rower (przydałby się typowy MTB). O dziwo... na górze są stojaki do parkowania roweru! Coś zaskakującego jak dla mnie. No, ale to nie Karkonoski Park Narodowy, więc tutaj można korzystać z dobrodziejstw przyrody :)
Po skończonym zachwycaniu się widokami, w trasę powrotną zboczyłem na zachód. Tuż przed Bobrowem złapałem jeszcze jedną gumę, za co winą obarczam betonowe rowki w drodze, które nie polubiły mojego roweru. Dwa razy zdejmowałem oponę, bo za pierwszym razem nie zauważyłem, że złapałem snake'a. Taki niefart.
Nadszedł czas powrotu, bowiem zaczęło się ściemniać, a ja wciąż byłem w górach. Wyruszyłem do Janowic, zaczął mi się kończyć zapas wody. Jakież szczęście, gdy w niedzielę po 21 znalazłem sklep, który powinien być zamknięty od kilku godzin. Uzupełniłem zapas wody i ruszyłem dalej, wracając tą samą drogą.
Mijając Myślinów, zaczęły mnie niepokoić błyski. Gdy mijały kilometry, pojawiało się coraz więcej błysków, aż wreszcie zauważyłem, że są to wyładowania. Zbliżała się burza. Uznałem, że nie chcę, by mnie złapała na odludziu, bez schronienia, więc wybrałem drogę przez Męcinkę i Chroślice. Pioruny waliły wszędzie. Bez odgłosów, jedynie błyski. Dosłownie otaczał mnie ich blask. Zaczęło kropić na Nowodworskiej w Legnicy. Gdy tylko zatrzymałem się na przystanku, z którego ruszyliśmy po południu, zaczęła się prawdziwa ulewa. Nie mogłem siedzieć tam całą noc, więc założyłem kurtkę przeciwdeszczową, którą miałem na wszelki wypadek i ruszyłem do domu, kompletnie przemakając.
Uznaję wycieczkę za jedną z lepszych i wartych rozbudowania, gdy tylko wrócę w tamte strony :)