Dwu tygodniowa przygoda, po kraju pełnym dzikich lasów i czystych jezior. Od portu w Nynashamn do Sztokholmu... kończywszy w porcie Karlskrony. Szwecja to kraj w którym gdzie się da, tam tworzone są ścieżki rowerowe. Najczęściej asfaltowe w idealnym stanie. Kierowcy uważają na rowerzystów. Widząc go, zwalniają i przepuszczają. Trasa ta, wiedzie drogami asfaltowymi, o znikomym natężeniu ruchu, drogami i ścieżkami rowerowymi a także równymi drogami gruntowymi, żwirowymi. Tych jednak na trasie jest niewiele. Na południe od jeziora Vanern trasa jest dość płaska. Natomiast w północnej części jeziora, składa się z licznych podjazdów i zjazdów. Trzeba pamiętać, że Szwecja to jeden z najdroższych krajów UE, gdzie woda mineralna potrafi kosztować 12zł a bułka kajzerka 2 zł. Najlepiej szukać sklepów typu Lidl a unikać Coop, gdzie cena truskawek w lipcu to 99SEK. Ja śpię w namiocie na dziko. W Szwecji nie jest to problem. Wkoło lasy i czyste jeziora. Nawet szwedzkie prawo, sprzyja takiemu sposobowi biwakowania. Istnieje tam prawo, wedle którego człowiek jest częścią natury, więc ma prawo z nią współgrać. Campingi też nie są tanie i potrafią kosztować 200-300 SEK za osobę. Przy przeliczniku 0,422 to koszt 85-126 zł za osobę!