Wycieczka w ramach zaliczania gmin. Zaplanowałem ją tydzień temu i dzisiaj, mimo wątpliwości, przejechałem. Jeszcze wczoraj myślałem, aby przełożyć wypad i pojeździć gdzieś przez 2 godziny, żeby mieć czas na sprawy studenckie. Nie udało mi się - rower wygrał :)
Postanowiłem przejechać się przez Lasek Złotoryjski, w którym ociupinę zabłądziłem, ale nie na długo, bo zaraz byłem po drugiej stronie obwodnicy. Trochę tam błota, ale na pewno nie tyle, co wczoraj! Odrobinę przedzierania się przez krzaki po zarośniętej drodze i jestem za Czerwonym Kościołem. Droga zapomniana, bo coraz węższa, zarośnięta trawą, a wiadukt przykryty bardzo dobrym kawałkiem asfaltu. Aż żal, że leży tam taki samiusieńki.
Jadę dalej i ze zdjęć satelitarnych wyznaczyłem trasę po polach, ale widziałem też drogę w las. Zaryzykowałem, wjeżdżając w nią, i dotarłem do Gierałtowca, a stąd do Łukaszowa. Jakie było moje zawiedzenie, gdy dotarłem do końca wsi. Miałem nadzieję, że wyłożyli asfalt na drodze do Zagrodna, a tam tablica z zakazem poruszania się bez zgody właściciela. Byłem niegrzeczny i zignorowałem ten kawałek blachy. I tak na wyjeździe nie zauważyłem drugiego takiego zakazu, więc teraz jest to jednokierunkowa :P A i właściciela raczej nie było, bo choć teren jest monitorowany (na pewno?), to przejechałem bez większego echa.
Wjechałem na drogę wojewódzką i dziwiłem się, że mam wiatr w plecy, bo miało wiać z południowo-południowego wschodu. Prognoza pogody nie była trafna niestety. Ale za to nie poczułem nawet podjazdu za Olszanicą. Poczułem zaś zjazd, po którym pędziło się bardzo wygodnie - nie dość ze z wiatrem i z górki, to po równiutkim asfalcie. Aż szkoda było opuszczać tamte okolice.
Co rusz zauważam jak znikają nieużywane tory, a jeszcze kilkadziesiąt lat temu były w pełnej świetności. Szkoda, bo niektóre leżały na malowniczych trasach, po których można było puszczać drezyny. No ale skoro PKP brakuje żelaza do budowy stołków, to kto ich zatrzyma?
Warta Bolesławiecka nie zachwyciła mnie, a nawet sprawiła wrażenie nieprzyjaznej. Przy kościele upatrzyłem sobie złoty szlak rowerowy, którego kawałek chciałem zdobyć. Jechałem jednak zbyt krótko i nie trafiłem na ów szlak, więc po drogach osiedlowych dotarłem do właściwej trasy na Tomaszów Bolesławiecki. Wiatr już zaczął strasznie przeszkadzać, choć jechałem na północ. Zobaczyłem ponownie Grodziec, który mi uciekł w Olszanicy. Z bliska był bardziej okazały, ale słońce przeszkadzało w uwiecznieniu widoku.
Drogą krajową nr 94 jechało się źle, a jeszcze jak były podjazdy, to prędkość jeszcze bardziej spadała. Dlaczego na tym odcinku jest tak mało lasów? Pierwszy był kilka kilometrów przed Chojnowem. Pierwszy i ostatni.
Zatrzymał mnie na kilka minut ruch wahadłowy przed wiaduktem nad torowiskiem. Zakaz ruchu pieszych - ciekawe którędy mają się dostać dalej. A jak zobaczyłem wieżę w parku w Chojnowie, to nie wierzyłem, że jestem już tak blisko domu. Ale aby się tam dostać, musiałem pomyśleć którędy. Zaplanowałem pojechać przez Goliszów, ale że wiatr miałem w twarz, to było mi już obojętne którędy pojadę i nie zjeżdżałem z krajówki. Od Chojnowa jakoś lepiej się jechało, ale może to dlatego, że miałem w większości z górki.
W Legnicy, na zakończenie wycieczki, spotkałem Jarka. Poinformował mnie o planowanej wycieczce szlakiem Doliny Bobru. 122 km, no proszę :D