97327
Pobierz trasę w aplikacji
Wpisz kod w wyszukiwarce
-
Rodzaj aktywności: Rower MTB
-
Stopień trudności: Średni
-
Gwiazdki:
1.8
-
Dystans: 107 km
-
Przewyższenie: 81,7 m
-
Suma podejść: 466,57 m
-
Suma zejść: 474,13 m
-
Data: 3 maja 2017
-
Lokalizacja: Polska, śląskie, ligota
W środę 3 maja 2017 roku wraz z Michałem, mimo ciepłej i pochmurnej pogody, wyruszyliśmy na specjalną wyprawę rowerową. Dlaczego specjalną? Dlatego, że 6 maja mój wujek Romek z Gogołowej obchodziłby 55 urodziny (geburstag). W tym terminie odbywały się oficjalne i nieoficjalne wyprawy do Gogołowej. Wyjątkiem był rok 2016, gdy wujek przebywał w Wodzisławiu Śląskim. Niestety wujek zmarł 20.08.2016 roku. wujek jest wielokrotnie wspominany w poprzednich sezonach, gdyż wiele razy towarzyszył nam na wyprawach rowerowych i na nartach.
Nasza wyprawa miała właśnie specjalne znaczenie...
Wyruszyliśmy z Ligoty, w kierunku Bronowa i brzegiem lasu dotarliśmy przez Landek, do alei dębowej w Chybiu. Potem przejechaliśmy przez Zabłocie i obwodnicą Strumienia jechaliśmy do Zbytkowa. Na trasie widzieliśmy zabytkowe pojazdy. Ze Zbytkowa pojechaliśmy szlakiem R4 do Golasowic, a następnie do jastrzębskiej dzielnicy Bzie, a potem obrzeżami do samego Jastrzębia. Przejechaliśmy obok kopalni "Zofiówka" i dotarliśmy do centrum Gogołowej, skąd pojechaliśmy pod dom, gdzie kiedyś mieszkał wujek Romek (oraz mój tata, ciocia z babcią i dziadkiem). Około 20 minut staliśmy obok domu, a mnie przypominały się "dawne czasy" jak jeździłem kiedyś w to miejsce. Dodatkowo, trasa jaką jechaliśmy pokrywała się z moją pierwszą trasą, jaką jechałem do Gogołowej. Był to celowy zamiar, jedynie nie jechałem chodniczkiem od ul. Słonecznej, gdzie kiedyś były latarnie i betonowe płyty, bo zarósł chaszczami. Od domu wujka, który w przyszłości będzie służył komuś innemu, pojechaliśmy przez Świerklany na teren cmentarza w Połomii. Tam właśnie znajduje się grób wujka (i grób babci i dziadka) na którym zapaliliśmy przywieziony z Ligoty, znicz oraz pomodliliśmy się. Na cmentarzu spotkaliśmy starsze małżeństwo, które użyczyło nam zapałek, a podczas krótkiej rozmowy okazało się, że pani znała moją rodzinę z Gogołowej, bo kiedyś mieszkała "na brzegach", bo tak nazywają tą część tej wsi. Zdziwienie wywołał sam fakt, że na rowerach przyjechaliśmy z "okolic Bielska-Białej", jak powiedzieliśmy. potem pożegnaliśmy się i pojechaliśmy przez Mszaną (gdzie na drodze znów spotkaliśmy tych ludzi) do jastrzębskiej dzielnicy Moszczenica, gdzie przejechaliśmy chodniczkiem do czeskiej miejscowości Prstna, o której Czesi mówią, że jest "na końcu świata", dlatego, że z trzech stron otoczona jest polską granicą. Tam też znajduje się słynna "Koliba na konci sveta", ale tym razem tam nie jechaliśmy, bo od razu zawitaliśmy w Petrovicach, a następnie peryferiami Karviny (ul. Mickiewiczova), dojechaliśmy w miejsce, gdzie kiedyś znajdowała się czeska jednostka wojskowa w Czarnym Lesie, a obecnie na tym terenie są nowiutkie domy... Leśnymi dróżkami skierowaliśmy się w stronę polskich Kończyc Małych, gdzie wjechaliśmy na dobrze nam znaną "drogę do Czech", którą jechaliśmy do Pruchnej, by tam skierować się przez Bąków i Zbytków do Strumienia, gdzie podjąłem decyzję, że jadę dalej z Michałem w kierunku Pszczyny. Czas nieco naglił, to przyspieszyliśmy i szybko jechaliśmy przez Wisłę Wielką i Małą, do Łąki, gdzie pożegnałem Michała i szybko pojechałem w kierunku wału Jeziora Goczałkowickiego, bo bałem się, że będzie zamknięty z powodu zapadającego zmroku, a dodatkowym utrudnieniem był mocniej padający deszcz i remontowana droga w Goczałkowicach. Potem z wału przez Zabrzeg, szybko pojechałem do domu.
Sentymentalna wyprawa rowerowa zakończyła się sukcesem. Uczciliśmy w ten sposób 55 rocznicę urodzin wujka Romka, czyli pierwszy "geburstag" po Jego śmierci. było to planowane od dawna, ale baliśmy się, że pogoda pokrzyżuje nam plany. Choć słońca nie zobaczyliśmy, bo było pochmurno, ale deszcz skrapiał nas symbolicznie. Było też 15 stopni, czasem mocniej powiało, ale to nie przeszkodziło nam w przejechaniu 110 km (ja) i 125 km (Michał).
Rozpadało się dopiero jak wszedłem do domu...