HAU! Nazywam się Jack. Jack Russell Terier. Dziś rano mój pan (kocham mojego pana!) wstał wyjątkowo wcześnie. Chwilę później wstała moja pani (moją panią kocham jeszcze bardziej!). Zaczęli się krzątać, zjedli (mi też się dostało) i wyciągnęli wielki worek, który pan założył na plecy. Czułem, że kroi się coś niezwykłego. Machnąłem więc kilka razy ogonem. Następnie pan zapytał się mnie, czy chcę jechać na spacer.... Ba, przecież ja KOCHAM SPACERY! Pomachałem więc ogonem troszkę żwawiej i zacząłem nawet podskakiwać. Wyszliśmy z domku i wsiedliśmy do wielkiej blaszanej puszki z czterema kółkami. Ruszyliśmy. Początkowo myślałem, że jedziemy tam, gdzie zazwyczaj - jednak bacznie obserwowałem drogę i okazało się,że skręciliśmy w strony zupełnie mi nieznane. Jechaliśmy długo - nie wystarczyły dwa kiwnięcia ogonem...
W końcu pan zatrzymał blaszaną puszkę i wyszedłem. Hau. hau, hura!
Na miejscu czekali na nas: ciocia i wujek! Podskakiwałem i machałem ogonem w nieskończoność. W końcu ruszyliśmy na spacer. Na początku pani trzymała mnie na smyczy, jednak po chwili - odpięła mnie. Lubię to! Wreszcie mogłem biegać gdzie popadnie! Po kilku machnięciach ogonem pojawiło się to białe i zimne, które lubię lizać. Czasami nawet to zjadam - tylko nie mówcie panu - bo krzyczy... Biegałem po lesie, a białego robiło się coraz więcej. Nawet tyle, że czasami zapadałem się po uszy. Po wielu machnięciach ogonem i wspinaczce do góry - dotarliśmy do polany w wielką wieżą. Były tam inne pieski, jeden zaś - wyjątkowo duży i niegrzeczny. Krzyczał na mnie. Zjeżyłem sierść i odkrzyczałem mu również. Wtedy (niestety) pani zapięła smycz, Ale to nic - na górze spotkałem całkiem sympatyczną koleżankę i złość mi przeszła. Niezła była....Przy dużym domku pan i pani zjedli conieco, a ja dostałem pyszną, cieniutką kiełbaskę. Mniam! Uwielbiam je! Teraz zły humor opuścił mnie na dobre. Ruszyliśmy dalej. Zaczęło wiać i pojawili się panowie, którzy mieli na łapach długie deski. Nawet mi się to spodobało - kiedyś chciałbym, żeby pan mi takie sprawił... Szliśmy dalej i po wielu machnięciach ogonem dotarliśmy do wielkiego kamienia. Pani mówiła, że to Malinowska Skała. Wszedłem na nią, ale żadnych malin tam nie znalazłem. Podczas dalszej drogi - to białe zrobiło się coraz bardziej mokre i było go bardzo dużo, aż się zapadałem. Schodziliśmy w dół, białego było coraz mniej, aż w końcu pojawiły się kamienie, błoto, a na końcu: to czarne-twarde, po którym pan jeździ blaszaną puszką z czterema kołami. Gdy dotarliśmy na sam dół - pożegnaliśmy się z ciocią i wujem, wsiedliśmy do puszki i w czasie krótszym niż trzy machnięcia ogonem - byliśmy w naszym domku.
HAU! Kocham mojego pana! A moją panią jeszcze bardziej!
Pobierz trasę w aplikacji
Wpisz kod w wyszukiwarce
Skomentuj