Chańcza, czyli jeden z ulubionych tematów wycieczek rowerowych do czasu udostępnienia do wypoczynku Jeziora Tarnobrzeskiego. Bywała ich punktem docelowym w ramach obszernych pętli, bądź obowiązkowym przystankiem na dłuższych trasach. Tak było chociażby w przypadku wypadów w Góry Świętokrzyskie, bądź wyrypy ze Skarżyska Kamiennej przez Kielce do Tarnobrzega. Rozległa tafla wodna wkomponowana w leśny krajobraz z majaczącymi na horyzoncie pasmami Gór Świętokrzyskich, zawsze cieszyła oczy. Oprócz wodnego zbiornika atrakcję na szlaku stanowił pięknie odrestaurowany pałac w pobliskich Kurozwękach. Na otaczających go łąkach można spotkać m.in. pasące się.... bizony i poczuć się jak na amerykańskiej prerii. Trasa wycieczki prowadziła w lwiej części nawierzchniami asfaltowymi. Wyjątkiem był przejazd wydeptaną steczką od tamy w kierunku plaży nad Chańczą, oraz fragment kamienistego traktu pomiędzy Arkuszowem, a Nieźwiedziem. Do Staszowa droga była płaska. Potem krajobraz zaczął falować, aż po Raków. Następnie znowu było płasko, bodajże do okolic wioski Ceber. Odtąd, aż po szosę z Iwanisk do Klimontowa wjechałem w krainę całkiem sporawych pagórów, które wspólnie z przypiekającym słońcem wysysały pokłady energii z eksploatowanego organizmu. Dobrze że pod rękę były węglowodany w postaci bananów i ożywcza pepsi (pal sześć na to, czy zdrowa, czy nie - samą wodę to niech sobie piją bizony). Rekompensatą za włożony w przekręcanie kolejnych kilometrów wysiłek były rozległa panoramy z Łysogórami zamykającymi horyzont. Wraz z osiągnięciem szosy do Klimontowa skończyła się droga przez nieznane. Odtąd podążałem wielokrotnie przejeżdżonym i o dużo łagodniejszym profilu traktem do Koprzywnicy,a następnie do przeprawy promowej w Ciszycy. Pamiątką po wycieczce były sparzone plecy, jako że znaczną część trasy przejechałem z obnażonym torsem. Esz człowiek zawsze mądrzejszy po szkodzie.
Skomentuj