Niezbyt długa trasa, ot tak na jeden dzień, bez specjalnego wysiłku, chociaż w nocy dosypało śniegu. W zasadzie nigdzie nie trzeba było torować, a jeśli nawet, to śnieg miał maksymalnie 30 cm, więc nie było źle. Punkt startowy wybrany na stacji Wisła-Obłaziec, żeby uniknąć dreptania po asfalcie przez Ustroń oraz ze względu na niewątpliwą atrakcję, jaką jest wiszący most i jaz na Wiśle. Jak się okazało, asfalt ciągnął się przez całą dolinę, aż po przysiółka Dobka, co miało tę dobrą stronę, że droga była odśnieżona. I zmyleni tą odśnieżoną drogą, zamiast iść czarnym szlakiem na Zakrzosek, dotarliśmy do Jastrzębia. Przetarta ścieżka się skończyła i do drogi na grzbiecie trzeba było iść na przełaj, torując po śniegu przez las. Z polany grzbietowej zaczęło być widać sąsiednie góry - Stary Groń, pasmo Błatniej i Klimczoka i Beskid Węgierski. Odcinek przez Orłową, Beskidek na Równicę jest nieco monotonny, prowadzi przez las, za to z polan przy sprzyjających warunkach (a takie akurat były) widać pasmo Czantorii aż po Stożek, a za nimi majaczące szczyty Beskidu Morawsko-Śląskiego i okolice Brennej. Niebieski szlak omija co prawda sam szczyt Równicy, ale można tam wejść albo nieoznakowaną ścieżką odbijającą od szlaku, albo spod schroniska obok hotelu szlakiem żółtym. Ponieważ ścieżka nie była widoczna, a nie chcieliśmy błądzić i przedzierać się przez chaszcze i śnieg, pozostało nam iść od schroniska. W ogóle Równica jest chyba najbardziej zagospodarowanym szczytem w Polsce - schronisko, hotel, karczma, stragany z pamiątkami, latem tor saneczkowy, do tego możliwość wjazdu samochodem powodują, że kręci się tam mnóstwo ludzi. Zejście do Ustronia doliną Gościeradowca, obok ołtarza "Kamień Ewangelików", jest dość strome, za to trafia się prosto na stację kolejową Ustroń Zdrój i centrum miejscowości.
Skomentuj