Długo przyszło czekać na ten wyjazd w Bieszczady z uwagi na deszczowy wrzesień ale w końcu się udało. Pogoda w miarę się ustabilizowała z tym, że temperatura oscylowała gdzieś około paru stopni Celsjusza powyżej zera i to na dole w Wetlinie. Magia Bieszczad skąpanych w jesiennych barwach była jednak nie do odparcia. Początkowy odcinek trasy wiódł asfaltem do momentu w którym żółty szlak powiódł nas w las, pnąc się w górę na odkrytą połoninę. Odcinek wierzchołkowy po osiągnięciu grani oznaczał zmagania z podmuchami wiatru. Gdzieś od połowy trasy w kierunku "Chatki Puchatka" , te jeszcze przybrały na sile, także mieliśmy problemy z kontrolowaniem własnego kroku. Do tego zachmurzyło się i waz z osiągnięciem schroniska zaczęło prószyć drobnym śnieżkiem. W środku zapchanego głównie przez szkolne wycieczki obiektu ratowaliśmy się herbatką z wkładką, ponieważ zrobiło się naprawdę zimno. Temperatura na pewno spadła poniżej zera. Na szczęście został nam już odcinek w dół, prowadzący głównie zalesionym, dającym osłonę przed lodowatym wiatrem traktem. Mogliśmy zakończyć wycieczkę na Przełęczy Wyżniej i stamtąd wrócić busem. Woleliśmy jednak na własnych nogach dotrzeć do Wetliny, odbijając na czarny szlak w kierunku Kempingu Górna Wetlinka. Za opustoszałym o tej porze roku Kempingiem osiągnęliśmy asfalt i monotonnym odcinkiem bieszczadzkiej pętli dotarliśmy do naszego "Zajazdu pod Połoniną". Aura może nas nie rozpieściła ale było sporo chwil ze słońcem więc widoki z Połoniny nam nie umknęły. Turystów na graniowym odcinku też nie brakowało, choć w samej Wetlinie raczej pustawo.
Skomentuj