Po wczorajszych biadoleniach na temat miasta św Mikołaj dał mi prezent tj pogodę na kolejną OSTATNIĄ wycieczkę w góry w tym roku. /ta ma bodaj numer 8 czy 9/. Padło na szybki wyskok na Mogielicę. pestka 20 km i 900 m podjazdów 2 godz i z głowy. Życie napisało swój własny scenariusz. Wystartowałem o 12 i pierwsze pięć km lekko pod górę asfalcik i halny w twarz. Asfalcik przeszedł w betonową wytłaczankę aby po 2 km skręcić ostrym podjazdem do zielonego szlaku- więcej pchania niż jazdy ale co narzekać jest sucho i ciepło. Na zielonym wrócił wiatr pojawił sie śnieg i błoto i obłędne panoramy. Droga pod Mogielicę bajka błoto śnieg i normalna leśna droga z małą ilością kamieni, Jazda w ślizgu jak na zawodach żużlowych. Banan na twarzy a i panoramy cudne. Była marchewka jest i kij. Porażką okazała się kulminacja Mogielicy. Na wejściu nachylenie 30-40 % i kamienie jak stodoła. Wyciągnięcie roweru graniczyło z cudem. Na szczycie gówno widać bo wieża w remoncie. Zejście strome jak cholera i do tego zalodzone. Że ja sie tam nie wyglebiłem to chyba cud. Zjazd niebieskim do Jurkowa to już czysta przyjemność. Kiedy wjeżdżałem na myjnię zrobiło się ciemno just in time . Tak tak w Jurkowie jest myjnia, prawdziwy luksus na koniec dnia.
Reasumując dzisiejsza trasa rewela za wyjątkiem kulminacji Mogielicy. Ja nazwę ją ewangeliczną bo trzy razy upadłem i tyleż razy podnosiłem się z tego upadku. Widoki i frajda z jazdy niezastąpione. POLECAM
Pobierz trasę w aplikacji
Wpisz kod w wyszukiwarce
Skomentuj