Dzisiaj trochę więcej Czech niż Polski. Niestety bez Czeskiej Szwajcarii, którą mieliśmy w pierwotnych planach. Pojďme daleko dopředu.
Pobudka o 7. Spało się przyjemnie, noc była zdecydowanie lepsza od tej sprzed miesiąca. Nie wiem jednak jakie temperatury dochodziły, bo miałem tylko termometr w liczniku Sigmy. Podczas śniadania zrewidowaliśmy nasze plany. Zamiast kontynuować podróż szlakiem ER-2 w kierunku ziemi kłodzkiej, pojechaliśmy od razu na południe. Szybko przekroczyliśmy granicę. Na tyle szybko, że nie udało się nam znaleźć kawiarni. Na szczęście po kilku kilometrach Jarek zauważył rower przymocowany do elewacji budynku, który z kolei okazał się być kawiarnią. Baristka przygotowała kawę w prawdziwej maszynie do przyrządzania kawy. Tak pysznej już dawno nie piłem.
Potem czekał nas bardziej stromy podjazd, za którym się rozstaliśmy. Jarek ruszył do Pecu pod Sněžkou, a ja do Trutnova. Dokąd dalej? Sam nie byłem pewien. Zbadałem mapę na kilka sposobów i uznałem, że na południe będzie najlepiej. Wiatr nie był jednak skory do współpracy i zmienił się z północno-wschodniego na południowo-wschodni. Nawet nie myślałem o poddaniu się jego woli i jechałem dalej, wybierając drogi lokalne. Dojeżdżając do Jaroměřa, pokonałem ostatnie pagórki. Potem wypłaszczyło się tak bardzo, że można by było przysnąć, gdyby nie wiatr. No i stukanie. Z jakiegoś powodu hałas zwiększył się i każdy obrót korbą powodował monotonny dźwięk. Zacząłem się obawiać, że rower może odmówić posłuszeństwa w trakcie tej wyprawy. Obawiałem się tego o tyle, że mogło mnie nie być stać na naprawę w czeskim serwisie. Jednakże jeszcze nikomu od czterech lat nie udało się rozwiązać problemu stukania, więc pozostawała nadzieja, że rower ma po prostu gorszy dzień.
Nie mogłem znaleźć żadnej restauracji w Jaroměřu, więc zatrzymałem się pod Tesco. Niby dzisiaj święto w Czechach, sklepy pozamykane, a taki hipermarket otwarty. Jako ciekawostka, zauważyłem tam ciastka polskiej produkcji, ale sygnowane firmą Bahlsen, idealnie imitujące Krakuski. Jak się okazało, Krakuski są własnością Bahlsen GmbH & Co. KG. A ja myślałem, że to takie polskie słodycze.
Do miasta Hradec Králové chciałem się dostać, omijając drogi krajowe, ale nawet na lokalnych było strasznie dużo aut. Teraz zauważyłem, że całą tę drogę mogłem pokonać drogą dla rowerów, która rozciąga się między tymi miastami wzdłuż rzeki Łaby (czes. Labe). Takie są uroki podróży bez planów.
Hradec Králové zaskoczył mnie liczbą dróg dla rowerów, których są tam dziesiątki, a jeszcze gdy dodać tę do Jaroměřa... Mają też piękną starówkę. Objeździłem ją kilkakrotnie w poszukiwaniu restauracji, aż się zatrzymałem w Czarnym koniu (Černý kůň). Zamówiłem czeskie specjalności (zupę oraz łososia) i postanowiłem każdego dnia mojej podróży próbować lokalnej kuchni. W ogóle mało ludzi widziałem w miastach. To z powodu święta?
Pozostały mi 2 godziny do zachodu słońca. Uznałem, że nie opłaca mi się jechać do kempingu, który był w okolicy (za krótki dystans dzienny) i ruszyłem do innego, oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów na południe. Niestety zmierzch złapał mnie szybko. Do Konopáča dojechałem po zmroku. Na miejscu jednak zastała mnie niespodzianka. W informatorze turystycznym, który dostałem podczas tegorocznych Międzynarodowych Targów Turystycznych we Wrocławiu, była informacja, że ośrodek jest otwarty od 1 maja, czyli od dzisiaj. Z informacji umieszczonych na bramie kempingu zrozumiałem, że jest on całoroczny, ale gdy spróbowałem dogadać się z Czechami spotkanymi na terenie ośrodka (był czynny jakiś bar), powiedzieli oni, że otwarte jest tylko latem. Nakierowali mnie na hotel, ale mnie nie stać na taki luksus. Wydałbym tam pewnie wszystkie moje oszczędności, dlatego zacząłem się kręcić po okolicy w poszukiwaniu odludnego miejsca, ale ciągle napotykałem jakieś budynki. Wszystko wydawało się takie jakieś puste, ale gdy przyjrzeć się uważniej, to można było dostrzec, że ktoś tam mieszka, że ktoś lada chwila może wyjść i przegonić. Dostałem się na teren parku, ale uznałem, że nie jest to dobre miejsce na obóz. Na mapie wypatrzyłem miejsce postoju w lesie i pomyślałem, że może mi się poszczęści, jak wczorajszego wieczoru. Nic z tego – zastałem tam tylko zniszczoną ławkę. Ruszyłem więc dalej, przez las, aby dostać się nad jezioro. Nie pojechałem daleko, a zaraz pokazała się kolejna ławka, obok której było idealnie dużo przestrzeni, aby rozłożyć namiot. Po chwili namysłu zbadałem podłoże i rozbiłem się na noc. Bolały mnie chyba wszystkie mięśnie i byłem strasznie zmęczony. W dodatku czułem gorąco. To chyba kolejna warstwa brudu mnie tak rozgrzewała. Miałem w planach zatrzymywać się na kempingach co drugi dzień. Zobaczymy.
Králové to królowie, a mnie wciąż po głowie chodzi kolorowe. Kolorowe Czechy.