Na Grabię ostrzyłem sobie zęby od dłuższego czasu, chciałem płynąć w zeszłym roku ale poziom wody był ponoć zbyt niski... ale co się nie odwlecze to nie uciecze - na początek majówki sunąłem kajakiem przez bardzo mocno wezbrane (stan ostrzegawczy podchodzący pod alarmowy) wody Grabi. towarzyszył mi Marek - nie musiałem go długo namawiać do spływu, ma nosa i wie co dobre. nie wahał się przejechać ponad 150 km. rzeka zrobiła na nim bardzo pozytywne wrażenie, zresztą link do jego relacji wrzucą poniżej... zaczęliśmy w Kuźnicy tuż przed mostem drogi nr 473 - ledwo pod nim przepłynęliśmy - tak wysoki stan. za mostem - wody też od groma, rozlewiska, zalane łąki... płynęliśmy wśród koron drzew. momentami gubiliśmy główny nurt i błądziliśmy po rozlewiskach, jednak po małych komplikacjach udało się trafić na właściwą ścieżkę. wysoki stan wody miał też swoje plusy - minimalna liczba zwałek - wszystko dało się opłynąć dzięki czemu mięliśmy bardzo dobre tempo. rzeka stała się węższa za pierwszym młynie - tzw: "dwa młyny" - bardzo przyjemne drewniane, odrestarowane budowle, przy nich stromy kamienisty próg - raczej przenoska, próbowałem go pzrepłynąć ale zatrzymałem się na kamieniu, szczęliwe bez kabiny. odpuściłem i przenieśliśmy z Markiem kajaki - liczyliśmy że uda się zjeść jakiegoś pstrąga bo przy młynie funkcjonuje smażalnia ale pojawiliśmy się za wcześnie - była jeszcze zamknięta przed sezonem. dodatkowo zostaliśmy rzekomo pomówieni o uszkodzenie paprotki przez prawodpodobnie właściciela młynu, łaskawie zgodził się żeby zwodować kajaki na jego terenie chociaż mocno próbował wyperswadować nam żeby wodować kilkadziesiąt metrów dalej... była lekka spina z Markiem ale po wymianie zdań panowie powiedzieli sobie co mięli do powiedzenia i popłynęliśmy dalej... wracając do rzeki - wróciła ona do koryta, zaczęła płynąć wśród lasów i pojawiły się ciekawe meandry... krajobraz zrobił się leśny, po jakimś czasie mijamy ogromny wiadukt drogowy drogi S8. dalej młyn i przenoska - czarny punkt na wodzie, z lewej strony bardzo niebezpieczny jaz. następnie w dalszym ciągu towarzyszy nam las, wpływamy do Kolumny a później do Łasku - pomiędzy jeszcze młyn, przenoska i smażalnia wstrąga - rybka za 18 zł, wędzona, przezmaczna, dodatkowo gospodyni uraczyła nas drożdżowcem własnego wypieku - polecam miejsce. niestety poza dobrym jedzeniem spotkała nas tutaj daleka - jakieś 300 - 400 metrów - przenoska, obok mijaliśmy hotel zrobiony na klimat staropolski "chata prababci" kryta strzechą. wygląda ładnie, kosztuje niemało. Grabia na wysokości Łasku jak i trochę za nim staje się nieciekawa - ale to jedyny taki odcinek, nie jest on zbyt długi, parę kilometrów po czym wracamy na ogromne mokradła, królestwo bobrów i ptactwa wodnego - kaczki, czaple, bociany i ornitolog jeden wie co jeszcze... rzeka kręci wśród czcin, super klimat... mokradła są ogromne, rzeka wylewa, można "ścinać" zakola... czasami nie wiadomo gdzie płynąć... jakoś sobie radzimy w tym labiryncie. na samym środku mokradeł nagle usłyszałem ludzkie głosy... wesołe, coś jakby imprezka, zaczęło mnie to zastanawiać... skąd tutaj ktoś miały się wziąć? odpowiedź przyszła niebawem - za łukiem rzeki trafiliśmy na trzech kajakarzy - panowie z Wrocławia i Opola, jeden z nich świeżo zaliczył kabinę i właśnie się ogarniał. popłynęliśmy z nimi chwilę, krótka pogawędka po czym napotkani towarzysze popłynęli wpław przez rozlewiska do widocznego w oddali lasu rozbić obozowisko... dochodziła już 17, pękło 30 kilometrów na rzece - przenosek niby mało ale wylana rzeka szalała tworząc liczne wiry co utrudniało kierowanie kajaka i dodatkowo męczyła... zaczęliśmy dozglądać się za miejscem na nocleg jednak początkowo nie było zupełnie nic - cały czas rozlewiska. dopiero na wysokości wsi Bilew kładka zmusiła nas do wyjścia na ląd i przy tej okazji trafiliśmy na ciekawe miejsce do spania na przeciwnym brzegu co wioska... pogoda początkowo była pochmurna, później przedarło się słońce ale na koniec dnia zachmurzyło się i zaczęło padać - raz mocniej, raz słabiej. ja zamiast od razu rozkłądać namiot wziąłem się za rozpalanie ogniska - co przypłaciłem rozkładaniem nomiotu na wariata - mało tego namiot pożyczony, nigdy wcześniej go nie rozkłądałem, niby pytałem kumpla jak, opisał w miarę dokładnie ale weź to teraz powtórz jak tu pada na łeb... z bardzo dużą pomocą Marka udało mi się go jakoś pokracznie rozbić - w środku było mokro ale grunt że więcej już się nie lało - ogarnąłem to jakoś gąbką, nadmuchałem materac i jakoś udało się przeżyć noc chociaż lekko nie było - temperatura koło zera, zmarzłem niemiłosiernie mimo materacu, śpiworu, grubej bluzy, drugiej bluzki, koszulki, spodni + kalesonów i podwójnych skarpet... nad ranem na namitach i kajakach był lód. przez noc w okolicy buszowały bobry
a tutaj wideo
https://www.youtube.com/watch?v=OL5wJNztVN0&index=1&list=PLwRYiTWxVHfRVglPcyU0_R_qB6fdqzZPO&t