Znów ze względu na kierunek wiatru (tym razem południowo-wschodni) miałem do wyboru dwa miasta - Jaworzynę Śląską i Chocianów. Ponieważ wczorajsza wycieczka mnie wymęczyła, to byłem skłonny wsiąść do pociągu i dojechać do Jaworzyny Śląskiej. Uznałem jednak, że nie chce mi się czyścić roweru i wybrałem przeciwny kierunek.
Zaplanowałem najpierw dostać się do Chocianowa z wiatrem w plecy, a później lasami wrócić do domu. Oczywiście leśne drogi są wciąż pokryte śniegiem i błotem, ale wyjścia nie miałem, bo nie przepadam za wiatrem.
Tuż przed wyjściem skontaktowała się ze mną koleżanka. Postanowiła również wyjść na rower, a że mój plan przebiegał obok jej okolic, to zmieniłem trasę wycieczki, aby przejechać kilka kilometrów w towarzystwie. Obliczając, że do Jaroszówki będę miał 20 km, umówiliśmy się tam na godzinę później.
Na początku zabłądziłem w Legnicy. I tak zamiast dojechać do Działkowej, to nie chciało mi się wjeżdżać na skrzyżowanie i dojechałem do celu okrężną drogą. Ponieważ było z wiatrem, to jechało mi się nawet szybko aż do Ulesia, w którym miałem wjechać na nieznaną mi drogę. Trasę do Chocianowa wyznaczyłem z Google Maps, a te pokierowały mnie nawet dobrze, tylko ja zamiast skręcić w lewo, to skręciłem w prawo. Jak już się zorientowałem, że nie jadę po szlaku, to próbowałem improwizować. Zakończyło się to jazdą po błocie i widoku jak na zdjęciu niżej. Musiałem zawrócić (pod wiatr) i zrobić dłuższą drogę. Jechałem jak szalony, bo na liczniku miałem 27-32 km/h. Do Jaroszówki dojechałem spóźniony, ale ze średnią 24 km/h. Już dawno takiej średniej nie miałem :D
Wolnym tempem przejechaliśmy się od sklepu do sklepu, podziwiając zbliżającą się wiosnę. Ruszyłem w kierunku mojego celu, zatrzymując się jeszcze na chwilę pod kościołem pw. Matki Bożej Częstochowskiej w Rokitkach, bo jakoś mnie zachwycił od strony południowej. Niestety z placu przed świątynią nie było już widać tego, co z daleka, a nie miałem ochoty wracać się, żeby zrobić zdjęcie.
Mijając jeszcze jednostkę wojskową w Borach Dolnośląskich, dotarłem na miejsce. Jest tam pałac, który znajduje się na terenie prywatnym i możliwe, że kiedyś zostanie odnowiony. Póki co porządku pilnuje tam pies, który pozwolił mi, abym zrobił zdjęcie. Zerknąłem jeszcze na tabliczkę informacyjną w tamtejszym parku i dowiedziałem się, że miasto ma 2 zabytki. Poza wspomnianym pałacem jest jeszcze kościół na rynku, który też zobaczyłem. Odpocząłem na ławce, nabrałem sił i ruszyłem w dalszą drogę. Najpierw asfaltem w kierunku Lubina, a później drogą pożarową po śniegu, błocie i kałużach. Jak tylko wydostałem się z lasu, to zaczęła się męcząca jazda pod wiatr. Już sam nie wiem co jest gorsze - czy błoto, czy wiatr :D
Dojeżdżam do kolejnej drogi, tym razem bez śniegu. Wita mnie nabity na pal zdechły lis. Chyba ktoś nie lubi przejezdnych. No ale nikt nie wyskoczył ze strzelbą, to nie było źle. Dojechałem do leśnej czwórki, której część pokonałem wczoraj. W Bolanowie zobaczyłem dwa Rosomaki (http://pl.wikipedia.org/wiki/KTO_Rosomak). Ciekawe kto trzyma na podwórzu takie maszyny.
Przejechałem drogę leśną nie poznając skrzyżowania z wczoraj. Śnieg szybko topnieje. Z jednej strony dobrze, bo mniej będzie rowerem rzucać, ale z drugiej źle, bo jest grząsko.
Jeszcze zaliczyłem teren za Raszówką i aż do Pawic. Na liczniku dobijało 90 km. Nie wziąłem ze sobą oświetlenia, więc bałem się nie zdążyć przed zmierzchem do domu. Gdyby nie to, wtedy może nawet dokręciłbym do setki.