Trasa Morskie Oko i Dolina Pięciu Stawów - dla wielbicieli turystki górskiej mam do zaproponowania dwie trasy. Pierwsza to spacerek na Morsie Oko i Doliną Pięciu Stawów z powrotem na dół, druga to na Giewont a stamtąd pasmem górskim na Kasprowy.
Początek października charakteryzuje się tym, iż mimo, że w powietrzu czuć już pierwsze oznaki jesieni, to dni potrafią być jeszcze wyjątkowo ciepłe i słoneczne. Postanowiliśmy więc wykorzystać piękną pogodę i zwiedzić polskie Tatry. Niby nic niezwykłego, ale aż wstyd się przyznać, do tej pory nie mieliśmy jeszcze ku temu okazji. Sudety, Bieszczady – owszem, ale na Tatry zawsze brakowało czasu. :)
Jak zwykle mieliśmy mało czasu w stosunku do tego, co chcieliśmy zobaczyć. No bo ciężko jest z buta obejść całe góry w dwa dni. Postanowiliśmy więc chociaż spróbować.
W pierwszy dzień udaliśmy się nad Morskie Oko. Jak wszyscy dojechaliśmy grzecznie na parking, zapłaciliśmy dudki (dużo dudków!) góralowi – parkingowemu, po czym żwawym krokiem ruszyliśmy asfaltem z całą masą ludzi pod górę. Szczerze mówiąc mało to było urokliwe – droga asfaltowa, na niej wręcz tłok, hałas. W zasadzie zależy od tego, co kto woli, ja jednak lubię kontemplować przyrodę w ciszy i spokoju. A tu – człowiek przystanie na chwilkę, aby coś zobaczyć, zamyślić się trochę, a tu już musi się przesuwać, bo inni chcą zdjęcia robić. No i ten asfalt! Ale widoczki naokoło były ładne, to trzeba przyznać – wodospady, źródełka, bujna roślinność. Tylko zwierząt nie było, pochowały się przed stadem jakie ciągnęło pod górę. Po ok 2 h dotarliśmy na szczyt. I tu muszę przyznać, zaparło mi dech w piersiach. Piękny widok Morskiego Oka – cały jego już surowy, lekko zimowy wyraz, cały majestat i piękno dzikiej przyrody zrobiły na mnie niesamowite wrażenie. Góry pięknie odbijały się w tafli stawu, tworząc cudowny pejzaż. Po dłuższej chwili napawania się tym wspaniałym krajobrazem wstąpiliśmy do legendarnego schroniska nad Morskim Okiem, aby napić się czegoś ciepłego. Schronisko nieduże, wręcz ciasne, jednak klimatyczne.
Następnie udaliśmy się dalej w górę nad Czarny Staw. Tutaj było już spokojniej, część turystów odpadła już w przedbiegach, na pierwszym etapie wspinaczki. Kamiennymi schodami pieliśmy się więc w górę. Tu spotkała nas kolejna nagroda w postaci kolejnych przepięknych widoków tym razem na Czarny Staw (teraz już wiem skąd ta nazwa :). Teraz muszę się przyznać, że ja chciałam wracać już na dół, a to dlatego, że krajobraz zaczął robić się coraz bardziej zimowy, a my mądrzy turyści mieliśmy na sobie tylko (no dobra, ja miałam) adidaski i skórzaną kurteczkę. Ale mój Misiekj był bardziej ambitny, chciał zdobyć Rysy. Niestety, albo stety, ja zazwyczaj daję się namówić na takie rzeczy. Obeszliśmy więc Czarny Staw i zaczęliśmy piąć się coraz wyżej i wyżej. A śniegu przybywało i robiło się coraz bardziej ślisko :/ W końcu pod wpływem wg niektórych mojego marudzenia, a wg mnie dzięki resztce mojego zdrowego rozsądku zaprzestaliśmy dalszej eskapady. Kawałek jednak się wspięliśmy – na tyle, aby zobaczyć coś cudownego - jak Czarny Staw spływa w Morskie Oko – jeden staw a tuż pod nim drugi. Przepiekany, niezapomniany widok.
W październiku dni już nie są takie długie, a godzina była już późna. Dlatego zaczęliśmy się kierować z powrotem na dół. Obeszliśmy Czarny Staw i Morskie Oko z drugiej strony, po czym...zobaczyliśmy szlak, który prowadził przez Dolinę Pięciu Stawów. Eee to pikuś :) Zdążymy, raz dwa i wszystko obejdziemy. No więc w górę! Piękne widoki, bardziej dzikie, ścieżki mniej wydeptane, trudniejsze przejścia i ludzi praktycznie nie było. Idziemy, idziemy a żadnego stawu nie widać. Tylko coraz bardziej ciemno. Dotarliśmy na jakiś szczyt – skalisty, zimny, gdzie dalej iść ciężko stwierdzić, bo ścieżki nie widać, w ogóle coraz mniej cokolwiek widać. Zawrócić, to bez sensu, za daleko zaszliśmy. Idziemy więc dalej, na wprost. I w końcu jest kolejny staw, a nawet drugi. Zapewne piękne, jednak było już dość mroczno i coraz bardziej wszystko zaczęło przypominać czarną otchłań. Dlatego też postanowiliśmy zrezygnować z pozostałych stawów i Doliną Roztoki wrócić na dół. W zasadzie już prawie biegnąc, aby zdążyć przed nocą i zamknięciem parkingu, dotarliśmy na dół. Po drodze mijaliśmy już tylko jedną parę, która jednak wyglądała bardziej profesjonalnie pod względem ubioru od nas.
I tak to już jest z moim Miśkiem – nigdy nie wiadomo gdzie się dotrze, często jest to na krawędzi ryzyka, a może nawet głupoty. Trzeba jednak przyznać, że wrażenia zawsze są niesamowite i potem jest co wspominać :)
Pobierz trasę w aplikacji
Wpisz kod w wyszukiwarce
Skomentuj