8.00- PKP Warszawa Wschodnia. Wsiadam do pociągu TLK relacji Warszawa Wschodnia- Przemyśl, by za parę godzin znaleźć się na stacji końcowej. Zapinam sakwy na rower i ruszam. Dzisiejszy plan jest taki by dojechać jak najbliżej granicy ze Słowacją, ale obóz rozbić po polskiej stronie. Po paru kilometrach pierwsza awaria. Podjazd na strome wzniesienie sprawił, że musiałem zrzucić łańcuch na najlżejszy bieg. No i spadł mi między kasetę a szprychy. Na płaskim Mazowszu nigdy nie używam najlżejszego przełożenia, przez co zapomniałem sprawdzić i wyregulować przerzutkę w tym zakresie przełożeń. Parę minut na wydostanie zakleszczonego łańcucha, wyregulowanie przerzutki i jazda dalej. Obóz rozbijam za Komańczą. A nocy nie przesypiam bo leżałem na zboczu i co chwila zjeżdżałem w dól. Drugiego dnia uzupełniam bidony wodą z pobliskiego źródła, posilam się jabłkami z mijanego sadu i jestem na polu niedaleko granicy Węgierskiej. Tym razem płaski teren do spania. Dnia trzeciego mijam granicę Słowacko/ Węgierską oraz Węgiersko/ Rumuńską a za Satu Mare rozbijam obóz. Jestem w Rumuni! Przed wyprawą nastawiony byłem na kiepskiej jakości drogi. Zmieniłem nawet opony na "nieprzebijalne" Schwalbe Marathon Plus. Jednak nie są aż tak złe. Miejscami tylko można wpaść na "minę" typu- piękna droga a nagle dziura, że pół koła wpada. To także kraj w którym luksusowe samochody nie trudno dostrzec, ale podobnie jest z furmankami, ciągniętymi przez konie. A przy wjeździe do miast stoją znaki- zakaz wjazdu dla furmanek. Trzeba też uważać na bezdomne psy. Jest ich mnóstwo- każdy ma swój rewir. A na widok rowerzysty biegną i szczekają. Mi żaden nic nie zrobił, ale warto wziąć ze sobą gaz pieprzowy. Przestaję też narzekać na polskich kierowców. Normą jest wyprzedzanie na trzeciego, oraz wyprzedzanie bez zachowania odstępu. Za to mijany krajobraz jest zacny, inny niż w Polsce a miejsc do obozowania wiele. Rozbijając obozy, często mijali mnie pasterze sprowadzający owce czy kozy z hal. Żaden nie zwrócił mi uwagi co robię. Pozdrawiali i szli dalej. Siódmego dnia zbliżam się do największej atrakcji tego wypadu- drogi transfogaraskiej. Nawet zaczynam się wspinać- serpentyna za serpentyną. Tu trzeba uważać na niedźwiedzie, które wychodzą na jezdnię. Raz kierowcy otoczyli niedźwiedzia samochodami, bym spokojnie mógł pojechać pod górę. Droga Transfogarska to najpiękniejsza droga po której jechałem. Po zjechaniu do miejscowości Curtea de Arges szykuje się do przejechania Transalpiny- kolejna piękna droga w Rumuni. Po drodze mijam zalew na rzece Lotru. Parę kilometrów dalej rozbijam obóz IX i X- tak tu jest fajnie, że zostaje cały kolejny dzień i noc. Obóz XI rozbijam po przejechaniu Transalpiny niedaleko miejscowości Novaci. Zbliżam się do stolicy Rumuni- Bukaresztu, Gdzie kończy się moja wrześniowa wyprawa. Stąd FlixBusem z przesiadką w Budapeszcie wracam do Polski.
Skomentuj